Cztery lata wbrew pozorom upłynąć potrafią bardzo szybko. Jeszcze nie tak dawno przecież Mirosław Bielawski przeprowadzał się z gabinetu dyrektora sokólskiego OSiR-u do Urzędu Miejskiego w Wasilkowie. I trzeba przyznać mu rację, że miasto wygląda dzisiaj inaczej. Zmieniła się też jednak rzeczywistość. I wygląda na to, że to właśnie ona burmistrza przerosła.
Już na rok przed głosowaniem, gdy inni okoliczni włodarze na pytanie o walkę o reelekcję wzruszali tylko ramionami, Mirosław Bielawski nie krył się ze swoją decyzją. W rozmowach z mediami pewnie zaznaczał, że kandydować zamierza. Wtedy wydawało się, że szanse na sukces w jego przypadku są bardzo wysokie. Wszak nie miał nawet kontrkandydata, a opozycja w radzie - choć ekspresyjna i wyrazista - na potrafiącą zagrozić włodarzowi prawdę powiedziawszy nie wyglądała.
Mirosław Bielawski wraz ze swoimi współpracownikami już na długo przed wyborami ruszył z akcją promocyjną. I o ile umiejętności PR-owe są w dobie internetu i mediów społecznościowych w cenie, o tyle nachalne i demonstracyjne próby zjednania sobie wyborców mogą przynieść efekt odwrotny od zamierzonego. Wystarczy przypomnieć chociażby tegoroczne Dni Wasilkowa, kiedy to płytę z muzyką można było otrzymać za krzyczenie pod sceną, że pan burmistrz jest najlepszy. Dziwnym trafem na kilka miesięcy przed głosowaniem pewien lokalny periodyk, finansowany z publicznych środków, zwiększył nakład oraz stał się bezpłatny (co zawierał, nietrudno się domyślić).
Podobnie jest z udzielaniem poparcia. Receptą na poprawienie kiepskiego wyniku z pierwszej tury miały być prawdopodobnie odwiedziny partyjnych dygnitarzy, połączone z szumnymi obietnicami pieniędzy „z góry”. Dobrym pomysłem ekipie Mirosława Bielawskiego wydawało się także nagranie spotu z minister przedsiębiorczości i technologii. Tylko co osoba pochodząca z Małopolski ma do lokalnego życia w podbiałostockim Wasilkowie? Cenniejsze wydaje się być raczej ewentualne poparcie ludzi stąd. I jak widać po wyniku niedzielnych wyborów ta reguła się sprawdza. Bo samorząd z natury rzeczy nie jest dla partii - niezależnie jakiej.
Wygląda na to, że kampania wyborcza przerosła obecnie urzędującego włodarza. Fakt, kontrkandydat miał znacznie łatwiej. Bo rządzonemu rządzącego krytykować jest niezwykle prosto. Jednak festiwal obietnic na ostatnią chwilę, czy składanie wątpliwych co do prawdziwości deklaracji bez praktycznie żadnego podparcia, nie wyglądają zbyt dobrze w oczach wyborcy - szczególnie tego, który się jeszcze waha, komu zaufać i na kogo oddać swój głos. Zupełnie nietrafionym ruchem było raczej zgryźliwe analizowanie programu kontrkandydata w mediach społecznościowych w dzień, w którym większości zwykłych ludzi polityka (ta mniejsza i większa) po prostu nie obchodzi. Kiepsko i niezbyt elegancko prezentowały się także internetowe wpisy niektórych gorących zwolenników burmistrza - zwłaszcza te, w których przeważały argumenty ad personam.
Mimo wszystko Mirosławowi Bielawskiemu przyznać trzeba, że Wasilków przez cztery lata się zmienił (choć niektórzy twierdzą, że i tak zbyt mało). Po wyżłobionej koleinami starej „dziewiętnastce”, poza fragmentem ulicy Grodzieńskiej, nie ma już śladu (rozkopanie głównych ulic miasta niemal w tym samym czasie i kilkumiesięczne objazdy dały się co prawda niektórym we znaki). Zarośnięty brzeg Supraśli zamienił się z kolei w estetyczny bulwar. Urokliwie prezentuje się też teren wokół nowego ronda przy cerkwi (wyłożenie jednak samego ronda kostką kamienną w oczach wielu mieszkańców było nie najlepszym pomysłem). Rowerzystów, tych małych i dużych, z pewnością ucieszyła również ciągnąca się przez praktycznie całe miasto ścieżka rowerowa.
Zabrakło jednak chyba jednej, dla niektórych pewnie najważniejszej inwestycji, której obietnica sprawiła, że cztery lata temu pewna część mieszkańców poparła Mirosława Bielawskiego. Basenu jak nie było, tak nie ma. I nie wiadomo, czy będzie kiedykolwiek, bo burmistrz-elekt pomysł ten raczej krytykował niż chwalił. Obietnica to jednak obietnica. Niektórzy mówili wprost, że na Mirosława Bielawskiego nie zagłosują, bo w ciągu swojej kadencji nie wybudował krytej pływalni.
Czy Mirosław Bielawski był tak bardzo słabym, a Adrian Łuckiewicz tak bardzo mocnym kandydatem? Niekoniecznie. Wydaje się, że większość wyborców zmęczyła się po prostu pewnymi zachowaniami urzędującego burmistrza. Nie każdy ceni sobie bowiem niedopowiedzenia, wątpliwe obietnice, czy wplatanie dużej polityki w tę lokalną, małą. Mieszkańcy (przynajmniej znaczna ich część) chcieli zmian. I postawili na osobę, która im je obiecała.
Najlepiej uczyć się na cudzych błędach - głosi stare porzekadło. Nowy burmistrz Wasilkowa ma przed sobą pięcioletnią kadencję. Mimo że zdobył większość głosów, to ponad 45 procent wyborców w drugiej turze poparło jego kontrkandydata. Sporo. O tych mieszkańcach też należy pamiętać. Adrian Łuckiewicz dostał od społeczeństwa gminy Wasilków ogromny kredyt zaufania, ale też ogromną szansę. Tylko od niego zależy teraz, czy ją wykorzysta. Role się odwracają. To on będzie pod czujnym okiem wyborców i opozycji. Polityczna konkurencja za pięć lat z pewnością przypomni wszystkie potknięcia, niedociągnięcia i błędy.
Kampania w Wasilkowie była w tym roku wyjątkowa ostra. To przyznają zarówno zwolennicy Mirosława Bielawskiego, jak i Adriana Łuckiewicza. Toczeniem internetowych „wojen”, donosami na policję i sądowymi pozwami nie urośnie się raczej w oczach wyborców, bez względu na to, którą opcję się reprezentuje. Czy warto obrażać się na wynik niedzielnego głosowania? Cytując jednego z radnych Wspólnego Dobra, który na jednej z ostatnich sesji zwrócił się do radnej z Nasz Wasilków - Czas na Zmiany: Decyduje większość. Na tym polega przecież demokracja.
Tymczasem, następne wybory już za pięć lat.
Michał Kułakowski