Rok 2010, piątek, około godziny 5.30. Większość mieszkańców białostockich Starosielc jeszcze spała. Poranny spokój przerwał gigantyczny wybuch. Z okien pobliskich bloków można było dostrzec buchające na wysokość kilku metrów płomienie.
Pociąg relacji Płock - Sokółka wjeżdżał właśnie do Białegostoku. Dwie lokomotywy ciągnęły 12 cystern z olejem napędowym oraz 20 zbiorników z destylatem ropy naftowej. Skład prowadziło dwóch maszynistów. Było wcześnie rano, jesień. W początkowej fazie śledztwa jeden z mężczyzn przyzna, że przysnął. Drugi miał robić w tym czasie kawę. Później przed sądem ze swoich słów się wycofają.
Jedno jest pewne. Maszyniści zignorowali wskazania sygnalizacji, która nakazywała zatrzymanie pociągu.
Z przeciwnej strony nadjeżdżał pociąg towarowy. Ciągnął dwie cysterny z węglowodorami gazowymi, cztery węglarki ze stalowym złomem oraz jeden pusty wagon. Docelowo miał dotrzeć do stacji Warszawa Praga. Z Białegostoku jednak nie wyjechał.
Skład Płock - Sokółka nie zdążył wyhamować. Uderzył w bok ruszającego pociągu towarowego. Później nastąpiła dynamiczna sekwencja zdarzeń.
Z torów wypadają obie lokomotywy pociągu zmierzającego do Sokółki. Wykolejają się także cysterny z ropą i olejem. Wywracają się trzy wagony drugiego ze składów. Rozpruciu ulega zbiornik paliwa w jednym z pociągów. Ciecz wylewa się na zewnątrz. Momentalnie dochodzi do zapłonu.
Pożar nabiera olbrzymich rozmiarów. Pierwsi strażacy, którzy docierają na miejsce katastrofy, mają świadomość, że to nie będzie ani prosta, ani tym bardziej szybka akcja.
Płomienie buchają na wysokość kilku metrów. Na miejsce ściągane są zastępy straży pożarnej z całego województwa. Sytuacja jest bardzo poważna. Lada moment mogą wybuchnąć kolejne cysterny z łatwopalnymi materiałami. Na domiar złego, na pobliskich bocznicach stoją wagony m. in. z węglem kamiennym.
Niemal dwie godziny po katastrofie sytuacja nie jest jeszcze nawet w pełni opanowana. Eksploduje kolejna cysterna. Pożar obejmuje także znajdujące się w pobliżu obiekty infrastruktury kolejowej, m. in. budynek nastawni.
Akcja gaśnicza jest bardzo trudna. Ze względu na wysoką temperaturę i ryzyko kolejnych wybuchów ratownicy nie mogą podejść zbyt blisko do źródeł ognia. Z pożarem walczy około 160 strażaków PSP i OSP. Sytuację udaje im się opanować dopiero około sześć godzin od zderzenia pociągów. Działania są prowadzone jednak przez jeszcze kilka godzin.
Przed wybuchem udaje uratować się 15 cystern. W zdarzeniu, pomimo jego gigantycznych rozmiarów, nikt nie zginął. Ranni zostali dwaj pracownicy kolei oraz jeden z ratowników.
Zniszczenia są ogromne. Przez kilka dni ruch pociągów w tym miejscu jest niemożliwy. Naprawa uszkodzeń zajmie kilka lat. Straty oszacowano na kwotę 23 milionów złotych.
Obecnie trwa proces apelacyjny, w którym oskarżeni są dwaj maszyniści pociągu Płock - Sokółka. Mężczyźni odpowiadają za nieumyślne spowodowanie katastrofy w ruchu kolejowym. Obaj nie przyznają się do winy.
W pierwszej instancji sąd przychylił się jednak do tezy aktu oskarżenia i skazał ich na kary więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Oskarżeni mieli też solidarnie zapłacić 30 tys. zł zadośćuczynienia maszyniście drugiego ze składów. Poszkodowany po wypadku leczył się psychiatrycznie, nigdy nie wrócił też do pracy.
Kolejna rozprawa apelacyjna ma odbyć się w grudniu. Obrońcy wnoszą o uniewinnienie lub uchylenie dotychczasowego wyroku. Pełnomocnik poszkodowanych podmiotów domaga się 5-letniego zakazu wykonywania zawodu dla oskarżonych. Wyższego zadośćuczynienia chce maszynista pociągu towarowego.
(mik)
Po zderzeniu pociągów w Białymstoku: