Co roku jest to samo. Gdy kończy się grudzień, większość z nas odczuwa pokusę, by od początku stycznia rozpocząć nowe życie. I niezależnie od tego, czy w poprzednich latach udało nam się zrealizować postanowienia noworoczne, czy też nie, znów pełni motywacji zapisujemy na kartkach plany zmian. Tymczasem psychologowie namawiają, żeby z robienia postanowień zrezygnować, bo - jak wskazują badania University of Scranton - realizuje je zaledwie 8 proc. ludzi. Reszta ponosi porażkę, narażając się na zbędny stres.
Postanowienia noworoczne nie są wymysłem współczesnym. Już 4000 lat temu Babilończycy na początku każdego roku obiecywali bogom, że zwrócą pożyczone przedmioty i pieniądze. Także Rzymianie składali obietnice Janusowi, który był bogiem wszelkich początków. Jakie znaczenie mają dziś i po co ludzie je robią? Timothy Pychyl, profesor psychologii na Uniwersytecie Carleton w Kanadzie, mówi, że postanowienia noworoczne są odkładaniem w czasie tego, co chcemy zrobić, próbą wymyślenia siebie na nowo. Ludzie podejmują postanowienia, aby się zmotywować, choć tak naprawdę nie są gotowi do zmiany przyzwyczajeń, zwłaszcza złych. I to jest przyczyną wysokiego odsetka niepowodzeń. Dlatego profesor psychologii Peter Herman nazywa robienie postanowień noworocznych "syndromem fałszywej nadziei".
Podobne zdanie ma psychoterapeutka Amy Morin.
W swojej pracy widzę, że ludzie co roku wpadają w te same pułapki. Niezależnie od tego, czy zdecydują się w nadchodzącym roku schudnąć, spłacić długi, lepiej się zorganizować czy zrobić coś innego, większości z nich już w pierwszych dniach stycznia brakuje silnej woli i motywacji do tego, by realizować te plany. A to sprawia, że czują się zniechęceni. Efekt jest taki, że większość z nich szybko porzuca swoje cele. Kłopoty z dotrzymaniem postanowień noworocznych to powszechne zjawisko. Przyczyna jest prosta - wiele osób robi postanowienia w oparciu o to, co myślą, że powinni zrobić, a nie to, co naprawdę chcą zrobić – wskazuje w artykule "Bussines Insider" Morin.
Specjaliści podkreślają, że zasiadanie pod koniec grudnia z czystą kartką papieru zwyczajnie nie ma sensu, ponieważ wdrożenie zmian wymaga dokładnego planowania z dużym wyprzedzeniem. Nie wystarczy zatem spisać na kartce 15 postanowień. Wprowadzanie zmian to proces, która trwa zdecydowanie dłużej, wymaga przemyślenia, ile czasu zajmie nam osiągnięcie danego celu, jak chcemy to zrobić, ile musimy poświęcić, jaki nakład pracy jest wymagany. Zatem już dziś warto zrzucić z oczu opaskę i przestać myśleć o postanowieniach jako czymś krótkoterminowym. Z prostego względu. Brak efektów, pojawiających się w krótkim czasie może skutkować utratą motywacji i rezygnacji. A efekty nie pojawią się szybko. Według badań przeprowadzonych przez University College London, pozbycie się starego nawyku zajmuje około 66 dni, a opanowanie czegoś nowego może zająć znacznie więcej czasu.
W tym wypadku nawyki są słowem kluczowym, bo - co podkreślają psychologowie - należy je zmieniać metodą drobnych kroków, które złożą się finalnie na sukces i realizację celu. I to właśnie na nich warto się koncentrować. Poświęcenie 10 minut na spacer, zamienienie jednego posiłku na zdrowy koktajl albo sałatkę i spalanie o jednego papierosa mniej każdego dnia wydaje się błahe. Jaki wysiłek i nakład pracy jest konieczny do ich wykonania? Niewielki. Tak niewielki, że nie uznajemy ich za coś istotnego na drodze do spektakularnych zmian. I to jest kolejny błąd – właśnie te drobne, mało znaczące zmiany są zdecydowanie łatwiejsze do wdrożenia, a co najważniejsze, jesteśmy w stanie regularnie je wykonywać.
Dlatego zamiast wielkich planów okraszonych jaskrawym napisem "nowy rok, nowa ja", warto pomyśleć o drobnych zmianach, których nawet nie zauważymy, i ani się obejrzymy przyniosą zaskakujące rezultaty. A pierwszy z tych drobnych kroków trzeba wykonać nie 1 stycznie, ale wtedy kiedy będziemy na to gotowi. I naprawdę będziemy chcieli coś zmienić.
(PAP Life)