Pacjent zakażony koronawirusem jest stabilny, czuje się dobrze - poinformował wojewoda lubuski Władysław Dajczak. Pacjent po powrocie do kraju miał kontakt z dwojgiem członków rodziny; objęci są oni kwarantanną - dodała Wojewódzka Inspektor Sanitarno-Epidemiologiczna dr Dorota Konaszczuk.
W środę rano minister zdrowia Łukasz Szumowski poinformował, że w nocy potwierdzono w Polsce pierwszy przypadek koronawirusa. "Pacjent jest hospitalizowany w Zielonej Górze w Szpitalu Uniwersyteckim, na oddziale zakaźnym" - poinformował w środę podczas konferencji prasowej wojewoda lubuski Władysław Dajczak.
Wojewoda podkreślił jednocześnie, że działania podejmowane na wypadek wystąpienia w Polsce koronawirusa, o których mówił premier Mateusz Morawiecki i minister zdrowia Łukasz Szumowski, a realizowane również w województwie lubuskim, potwierdzają, że jesteśmy dobrze przygotowani na przyjęcie przypadków zakażeń koronawirusem.
- To, co wydarzyło się z tym pacjentem (...) potwierdziło, że wszystkie procedury, które zostały ustalone na wypadek takiego przypadku, zadziałały wręcz doskonale - podkreślił. Wojewoda poinformował także, że zakażony koronawirusem pacjent znajduje się w izolacji. - Na dzień dzisiejszy, z tych informacji, które mamy, pacjent jest stabilny, czuje się dobrze - powiedział. - Również te osoby, które miały kontakt z tym pacjentem, są w tej chwili w kwarantannie domowej - dodał.
Podczas konferencji poinformowano, że pacjent, u którego wykryto koronawirusa, przyjechał do Polski z Niemiec. Z Niemiec wrócił autokarem, z którego wysiadł w Świecku. Do domu pojechał samochodem osobowym w pojedynkę. Do szpitala trafił z Cybinki. Wojewódzka Inspektor Sanitarno-Epidemiologiczna dr Dorota Konaszczuk powiedziała, że w pierwszym wywiadzie epidemiologicznym pacjent nie podał informacji o podróży autobusem. Jak wyjaśniła, mówił on, że jeździł po kraju w pojedynkę samochodem osobowym.
- Rzeczywiście w Polsce, od granicy Polski do swojego miejsca zamieszkania, tak było. Natomiast podróżował autobusem na terenie Niemiec. Dotarł do Świecka i stamtąd przesiadł się w swój samochód - podkreśliła. Jak poinformowała, pacjent podróżował linią międzynarodową. - Mamy listę pasażerów. Imiona i nazwiska. Nie ma Lubuszan na tej liście - podała inspektor.
Wojewoda, dopytywany o dokładną liczbę osób, które podróżowały wraz z zakażonym koronawirusem, a także o to, ilu jest wśród nich Polaków, zapewnił, że liczba tych osób oraz ich tożsamość jest ustalona.
- Tym dysponuje Główny Inspektor Sanitarny - podkreślił. - Są prowadzone działania, które mają sprawić jak najszybsze dotarcie do tych osób - dodał. Ani Konaszczuk, ani Dajczak nie doprecyzowali jednak, czy na tej liście są inni Polacy oraz ile jest łącznie tych osób.
Inspektor poinformowała natomiast, że kontakt z pacjentem po jego powrocie do kraju miały tylko dwie osoby z jego rodziny.
- Po powrocie pacjent miał kontakt tylko z dwoma osobami. Był chory. Zadzwonił do powiatowego inspektora, został przewieziony na oddział zakaźny i nie kontaktował się z innymi osobami - powiedziała Konaszczuk.
Dopytywana, czy będą podejmowane jakieś działania w stosunku do pozostałych mieszkańców Cybinki, Konaszczuk podkreśliła, że nie ma takiej potrzeby. Jak wskazała, te dwie osoby, z którymi miał kontakt pacjent, są objęte kwarantanną i nie opuszczają mieszkania.
Poinformowała jednocześnie, że łącznie w Lubuskiem kwarantanną objęte są cztery osoby. Pod nadzorem epidemiologicznym jest 97 osób w związku z tym, że - jak wyjaśniła inspektor - Lubuszanie głównie sami zwracają się do sanepidu po powrotach z wakacji. Sanepid jest z nimi kontakcie telefonicznym, dzięki czemu dowiaduje się o stanie ich zdrowia.
Nowy koronawirus SARS-Cov-2 wywołuje chorobę o nazwie COVID-19. Objawia się ona najczęściej gorączką, kaszlem, dusznościami, bólami mięśni i zmęczeniem. Ciężki przebieg choroby obserwuje się u ok. 15-20 proc. osób. Do zgonów dochodzi u 2-3 proc. chorych, ale eksperci oceniają, że dane te mogą być zawyżone, bo wielu osobom z lekkim przebiegiem najpewniej nie wykonano badań laboratoryjnych, gdyż mogli się nie zgłosić do lekarzy.
Podejrzewa się, że do zarażenia koronawirusem, który może wywoływać groźne dla życia zapalenie płuc, doszło w Chinach pod koniec 2019 r. na targu w Wuhanie, stolicy prowincji Hubei, gdzie sprzedawano m.in. dzikie zwierzęta.
(PAP)