Powrót do szkolnictwa zawodowego to jedyne, co może nas uratować, bo brak rąk do pracy może spowodować spowolnienie gospodarcze - powiedziała PAP Monika Smulewicz, partner w Grant Thornton. Dodała, że wielu pracowników oczekuje wzrostu wynagrodzeń, jednak szanse na znaczące podwyżki mają głównie osoby o odpowiednio sprofilowanych kwalifikacjach.
Z raportu International Business Report firmy Grant Thornton wynika, że już 60 proc. dużych i średnich polskich firm ma problemy ze znalezieniem odpowiednio wykwalifikowanych pracowników, a mimo to ich skłonność do realnego podniesienia płac nie wzrosła, a nawet spadła.
- W poprzednim kwartale w urzędach pracy zarejestrowanych było 120 tys. wolnych miejsc pracy - to bardzo dużo. To pokazuje, że bezrobocie w Polsce jest już tylko minimalne - wynika głównie z tego, że część pracowników nie godzi się na pracę poniżej kwalifikacji, albo wręcz nie poszukuje pracy - skomentowała Smulewicz. - Dzisiaj na rynku jest stosunkowo niewielu wykwalifikowanych pracowników i pracodawcy prześcigają się pomysłach, zabiegając o nich - zaznaczyła. Na pytanie, czy sytuacja na rynku pracy wymusi jednak realne podniesienie płac, Smulewicz odpowiedziała: - Skłonność do podnoszenia wynagrodzeń wzrasta w Polsce ze względu na brak rąk do pracy. Pracodawcy będą musieli się z tym pogodzić i - tam gdzie jest to uzasadnione ekonomicznie - będą musieli podnosić wynagrodzenia. Warto jednak pamiętać, że nie we wszystkich firmach będzie to możliwe. Większość przedsiębiorstw w Polsce działa na marży nieprzekraczającej 5 proc. One nie będą miały możliwości istotnego podnoszenia funduszu płac, chyba, że zdecydują się podnosić ceny oferowanych produktów, co jednak nie jest proste.
Zarazem - w ocenie Smulewicz - „oczekiwania płacowe części pracowników nie będą mogły być zrealizowane”. - Pracownik dobrze wykwalifikowany, czyli posiadający umiejętności poszukiwane przez pracodawców oraz efektywny może dzisiaj w naszym kraju osiągać relatywnie wysokie wynagrodzenie. Wydaje się, że ta rozpiętość wynagrodzeń w czasie silnej walki firm o pracowników może się w Polsce nasilać - uważa.
Ekspertka przyznała, że istotną część winy w tej sprawie ponosi nasz system edukacji. - System edukacji w Polsce po transformacji zawiódł. Szkolnictwo zawodowe zostało w zasadzie zmarginalizowane. Większość osób po szkole średniej kontynuuje naukę na studiach wyższych, tymczasem brakuje nam - oprócz inżynierów czy informatyków - murarzy, krawcowych, kierowców i stolarzy.
Jeszcze większym problemem jest niedobór pielęgniarek. Zniesiono licea medyczne, które doskonale przygotowywały do tego zawodu. - System kształcenia pielęgniarek przeniesiono na poziom szkół policealnych i wyższych, a to - co zrozumiałe - podniosło oczekiwania finansowe w zawodzie, a co za tym idzie, zmniejszyła się liczba osób chcących wykonywać tę profesję - argumentowała ekspertka. Za bardzo dobry trend uznała więc przywracanie szkół zawodowych oraz promowaną obecnie współpracę szkół średnich i uczelni wyższych z biznesem, np. poprzez tworzenie profilowanych klas patronackich.
- Powrót do szkolnictwa zawodowego to jedyne, co może nas uratować, bo brak rąk do pracy może spowodować spowolnienie gospodarcze - przedsiębiorcy będą musieli rezygnować z zamówień, gdyż nie będą mieli pracowników, by te zamówienia realizować. Aby zachować jakość, będą jednak woleli zrezygnować z rozwoju biznesu - oceniła Monika Smulewicz.
kurier.pap.pl