W Waliłach-Stacji mieści się znana w Polsce i za granicą pracownia rękodzielnicza Sunduk Pracownia Doroty Sulżyk. Miejsce to jest cenione przez wielbicieli prawdziwych ręcznie robionych arcydzieł – zarówno z Podlasia, całego kraju, jak i zagranicy. Dorota Sulżyk pracuje również w GCK w Gródku jako redaktor naczelna „Wiadomości Gródeckich” oraz animator kultury.
Samo słowo sunduk pochodzi prawdopodobnie z języka tureckiego i tak jak wiele innych przywędrowało do nas ze wschodu podczas kontaktów z Imperium Osmańskim. Jak podkreśla Dorota Sulżyk, słowo to powinno być znane dla ludzi stąd – z Podlasia i rejonu Puszczy Knyszyńskiej.
- Dawniej każda kobieta, która wychodziła za mąż, miała swój sunduk, z którym przychodziła do męża. Miała w tym sunduku różne, wykonane przeważnie samodzielnie rzeczy: tkane ręczniki, wyhaftowane narzuty, płótna, pościel, biżuterię – wszystko, co było potrzebne do przyszłego życia. Wymyślając nazwę swojej pracowni chciałam, żeby miała ona korzenie lokalne. Nie wyobrażałam sobie innej nazwy niż ta, która kojarzy się z Podlasiem. Sunduk miała moja babcia, często pokazywała swoje w nim rzeczy, sunduk po mojej prababci posiadam także ja – więc jest mi bliski. Moje obie babcie tkały, szyły i haftowały– więc myślę, że te zdolności odziedziczyłam właśnie po nich.
- Filcuję od lat ośmiu, ale pracownię prowadzę od czterech lat – od czasu, kiedy przestałam pracować jako nauczycielka w szkole, ponieważ jestem z wykształcenia polonistką. Moje filcowanie ma charakter artystyczny. Ta technika nie ma za bardzo korzeni w naszej tradycji lokalnej. U nas filcowano kiedyś głównie walonki z przaśnej wełny naszych owiec, która była gruba i sztywna – takie właśnie walonki musiały być. Filcowali przeważnie mężczyźni. Ja filcuję z delikatnej wełny merynosów australijskich, która ma 19 mikronów, wykorzystuję też jedwabne tkaniny. Moje prace są bardzo kolorowe i z tego jest przede wszystkim znana pracownia Sunduk. Bardzo dbam o kolor, ale również o kompozycję, formę. Filcowanie jest trudną sztuką. Ciężką techniką, ponieważ jest to praca fizyczna – nie możemy sobie usiąść wygodnie przed telewizorem, tak jak z haftowaniem. Musimy wiele godzin spędzić przy stole, w pozycji stojącej. A więc pracują plecy, ręce i głowa także – bo np. ja nie korzystam z cudzych pomysłów, to są moje własne autorskie pomysły.
Ufilcować można właściwie wszystko.
- Zawsze to podkreślam. Od stóp do głów można się ubrać w filcowane rzeczy. Natomiast ja przede wszystkim wykonuję szale artystyczne, ale też od czasu do czasu mitenki, torebki, broszki, biżuterię, inne dekoracyjne przedmioty. Jako że mam najwięcej zamówień związanych z szalami, więc na nic więcej nie starcza mi czasu. Taką odskocznią od filcowania jest dla mnie szycie zabawek – sunduczków. Są to kotki bądź misie moich autorskich projektów. Bardzo kolorowe, w sweterkach - każdy jest inny. Nie narzekam na brak klientów, a właściwie klientek, które są zarówno z Białegostoku, Podlasia, ale i z Polski, Europy, Ameryki. A wiem, że moje szale kupowane są na prezenty, więc wędrują w świat.
Dorota Sulżyk prowadzi warszatat i współpracuje z Centrum Rękodzieła Ludowego w Niemczynie przy Centrum Produktu Lokalnego w Sokolu.
- Prowadzę od lat warsztaty na festiwalu „Z wiejskiego podwórza” w Czeremsze. Mam także zaproszenia z bibliotek, szkół i innych instytucji. Zdarzają się także zajęcia indywidualne. Od końca marca do połowy maja tego roku miałam autorską wystawę w Muzeum Białoruskim w Hajnówce, gdzie prezentowałam swoje filcowane rzeczy. To już moja trzecia, indywidualna wystawa. Do każdej muszę solidnie się przygotowywać, ponieważ nie mam stałych eksponatów w pracowni. Można mnie spotkać także na jarmarkach, imprezach plenerowych na Podlasiu: w Hajnówce, Czeremsze, Supraślu, Tykocinie czy Kiermusach – podkreśla Dorota Sulżyk.
(ren)