Niedaleko przejścia granicznego z Białorusią znajduje się niewielka wieś – Jaryłówka. Jednym z jej mieszkańców jest pisarz, tworzący powieści w swoim jaryłowskim domu na krańcu świata.
Rozmawiamy z Janem Kamińskim – nauczycielem, literatem, mieszkańcem wsi Jaryłówka koło Bobrownik.
Jak trafił pan do Jaryłówki?
JK: - Mógłbym o tym opowiadać godzinami... Zanim trafiłem tutaj, trafiłem na swoją żonę Anetę i postanowiliśmy spędzić razem życie. Prowadziliśmy zwyczajne miejskie życie rodzinne. Okazało się, że moja żona jest w ciąży – stwierdziliśmy więc, że kupimy sobie chatę na wsi. Objechaliśmy całe Podlasie. Byliśmy w co najmniej 40 miejscach. Trafiliśmy tutaj do Jaryłówki poprzez ogłoszenie z gazety. Przyjechaliśmy, popatrzyliśmy. Drzewa były jeszcze małe, dookoła dolina, las, malwy... Piękne miejsce. I kupiliśmy nasz dom. W 2002 roku, w sierpniu, urodził się mój syn, a tydzień później stałem się właścicielem tej chatki. Mój przyjaciel Wiesław Szymański, znany radiowiec mający chatę w sąsiednich Chomontowcach, zawsze żartował, że Jan Kamiński dokupił sobie chatę do krajobrazu. Kiedy już to zrobiłem, starałem się, żeby ta fraza stała się prawdziwa. Chodziło o to, żeby mój dom i jego otoczenie było przyzwoite i zadbane.
Jak przyjęli pana pańscy sąsiedzi?
- Kiedy się ogarnąłem i zrobiłem mój dom, uznałem, że urządzimy tu w Jaryłówce tzw. parapetówkę. A że wieś moja niewielka, przeszedłem się po wszystkich chatach i zaprosiłem wszystkich. Mój syn miał wtedy cztery lata, biesiada odbyła się w altanie. Przyszła do mnie prawie cała wieś. Moja Jaryłówka jest prawosławna. Staram się szanować tradycję moich sąsiadów, ale nie zawsze pamiętam, kiedy są święta. O tym zawsze przypominał mi mój przyjaciel i sąsiad Władek Czyżewski, już niestety nieżyjący. W tej chwili wieś powoli wymiera, mieszkają sami starsi ludzie.
Pana okolica jest bardzo ciekawa historycznie...
- Tak, to prawda... Istniał tu kiedyś dwór, w którym mieszkał malarz Antoni Kamieński. Był on kuzynem Elizy Orzeszkowej. Podsyłał jej obrazy, a ona inspirowała się jego malarstwem. Tam, w dole mojej doliny był park z bardzo egzotycznymi roślinami, drzewami i krzewami. Wszystko niestety zostało zniszczone. A tu, gdzie mieszkam, była żydowska karczma. Przed wojną, w 1935 roku właściciel Żyd sprzedał ją i wyjechał do Ameryki. Tędy uciekała także spod Moskwy armia Napoleona. Żołnierze napoleońscy mieli przy mundurach cynowe guziki, które podczas ostrych mrozów się rozsypywały, a ich mundury przez to się rozpinały. Żołnierze ci byli umundurowani na klimat Europy Zachodniej, a nie na nasze mrozy. Podczas odwrotu z Rosji armia napoleońska stopniowo umierała – jej żołnierze zamarzali z głodu i zimna.
Czy pisanie książek na wsi pomaga w skupieniu? Lepiej się panu pisze mieszkając w Jaryłówce?
- Od czasu, kiedy przeszedłem na emeryturę, napisałem trzy powieści. Zostały one tutaj napisane i tu się właściwie zaczęły. Tutaj zostały wymyślone, tutaj zostały jakby rozpędzone. Siedząc w Jaryłówce, pisze mi się dużo lepiej niż w mieście, ponieważ jestem prawdziwym wieśniakiem. Naprawdę. Kiedyś mój syn odjeżdżając zapytał mnie: „Tato, jedziesz z nami do domu, do miasta? Aaa, przecież ty jesteś wieśniakiem!”. I to jest właśnie podsumowanie naszej rozmowy...
Dziękuję za rozmowę.
(ren)