Członkowie jednej rodziny zginęli w wybuchu gazu przy ulicy Kasztanowej w Białymstoku. Niewykluczone, że nie był to wypadek.
Przypomnijmy, do tragedii doszło około południa. Spokój mieszkańców osiedla domków jednorodzinnych został przerwany przez wybuch. Jeden ze świadków zdarzenia zdołał wynieść z budynku, w którym doszło do eksplozji, osobę poszkodowaną. Pozostałą trójkę mieszkańców domu ewakuowali strażacy, którzy chwilę później przyjechali na miejsce.
Niestety pomimo wysiłków służb ratunkowych nie udało się uratować żadnej z czterech osób. Zginęło 10-letnie dziecko, jego około 40-letni rodzice i 80-letnia kobieta. Na miejsce tragedii ściągnięto policjantów kryminalnych oraz techników kryminalistyki, którzy prowadzą oględziny. Jeszcze przed 14 na Kasztanową co jakiś czas dojeżdżały radiowozy. Część okolicznych mieszkańców przyglądając się miejscu tragedii miała łzy w oczach, niektórzy nie dowierzali w to, co się stało.
Zobacz: Białystok. Wybuch na Kasztanowej. Cztery osoby nie żyją, w tym dziecko [AKTUALIZACJA, FOTO]
Okazuje się, że rodzina, która zginęła w wybuchu była znana służbom. Rzeczniczka prezydenta Białegostoku Urszula Boublej na antenie Polsat News przyznała, że rodzinie w połowie roku założono niebieską kartę. Zgłoszone bowiem zostało podejrzenie stosowania przemocy.
Według nieoficjalnych ustaleń „Faktu” eksplozja nie była przypadkowa. Miał do niej doprowadzić ojciec dziecka, który w przeszłości rzekomo wielokrotnie groził najbliższym. Według dziennika, wszystko wskazuje na to, że człowiek ten popełnił samobójstwo.
Szczegółowe przyczyny i okoliczności tragedii wyjaśnią czynności prowadzone przez policję i prokuraturę.
(mik)